10 maj, czyli Atelier de la Mobilité

Atelier de la mobilité - czyli coś na co pracowałam praktycznie od samego początku mojego wolontariatu. Przyjechałam do Auch i wiedziałam, że mam zorganizować coś dla młodych ludzi. Jeszcze na początku to nie do końca wiedziałam co to ma tak dokładnie być i jak się do tego zabrać. Spotkania w merostwie, obgadywanie sprawy z dyrektorem i orientacja jak to wydarzenie wyglądało w ubiegłym roku. Przez pierwsze miesiące formowało się w mojej głowie coś, ale przypominało raczej rowmytą plamę a nie coś konkretnego co mogłoby być pokazane ludziom i do tego było interesujące. Dopiero na początku roku, na przełomnie stycznia i lutego moje Atelier zaczęło nabierać jakiegoś konkretnego kształtu. Zaczęłam zapraszać osoby, które miały opowiadać o swoich doświadczeniach. Samo pytanie o poświęcenie mi czasu, całego dnia było trudne, ale dzięki temu, że poznałam innych wolontariuszy udało mi się przeskoczyć swoją granicę i poprosić o taką przysługę. Sprawa z zaproszonymi osobami była dość opanowana, za to zapraszanie szkół sprawiało mi dużo kłopotów. Zaczynając od rozmów przez telefon przez niekończące się maile po dzwonienie po raz kolejny i żebranie o zwolnienie chociaż jednej klasy. Pod koniec marca kiedy sytuacja wydawała mi się całkiem opanowana zaczęłam robić dekoracje. Początkowo byłam załamana, bo tak bardzo chciałam, żeby było ładnie i estetycznie, żeby zachęcało do podejścia do zobaczenia i później do zapytania, że zaczęłam wątpić czy zdążę wszystko zrobić ręcznie na czas. Miałam tylko rano 3 pewne godziny, bo po południu z publiką nie dało rady posunąć się na przód. Zaczęłam też pracować w weekendy i jak miałam siłę to też po pracy. Od Wielkanocy od wycieczki do Hiszpani do weekendu 5-8 maja nigdzie dalej się nie ruszałam, uziemiona z pracą w Auch. Udało mi się załatwić dwie klasy na rano i jedną na popołudnie. I w pierwszej połowie kwietnia dostałam maila, że jednak dwie klasy z rana się nie pojawią. Zostałam z jedną klasą. Byłam załamana. Do tego stopnia, że jak ktoś pytał ça va? ja odpowiadałam ça va pas et toi? We Francji to chyba żaden Francuz nigdy nie usłyszał negatywnej odpowiedzi na to pytanie. Postanowiłam jednak robic dalej swoje. Po prostu. I zaraz po wakacjach wiosennych spróbowałam jeszcze raz skontaktować jedną szkołę. I co? Udało się. Miałam dwie na popołudnie. Powiedziałam sobie, że to i tak nieźle. Wycieczka do Cevannes weekend przed moją manifestacją była najlepszą decyzją, wyczyściłam głowę, naładowałam baterię i wróciłam pełna energi. Chyba tylko rozpędzony nosorożec mógłby mnie wtedy zatrzymać. I w końcu nadszedł 10 maja, dzień Atelier. Rano zrobiliśly wymianę między osobami interwenjującymi a po południu ważniejsza część czyli sprawienie, żeby było fajnie, przyjemnie i dla licealistów i dla osób zaproszonych. To był długi i wyczerpujący dzień. Jestem ogólnie zadowolona, bo włożyłam w to dużo pracy. Z siebie dałam wszystko co mogłam. Zrobiłam coś od A do Z. Zorganizowałam jedyne takie wydarzenie w Auch. W nagrodę w sumie przypadkowo wybrałam się z moimi Hiszpańskimi sąsiadami na piwo. To był dobry dzień. 








Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.