Narbonne

Datę seminarium po połowie wolontariatu europejskiego wpisałam do mojego kalendarza niesamowicie szybko. Z każdym skreślanym dniem uświadamiałam sobie, że pięć miesięcy już minęło, a ja nie miałam tak naprawdę okazji się zatrzymać i przemyśleć tego co mnie spotkało. Po to właśnie jeździ się na seminarium, przewietrzyć głowę, zainspirować się historiami innych wolontariuszy, spojrzeć na sukcesy ale też na problemy z innej perspektywy, podzielić się swoimi doświadczeniami i czekać na rady i komentarze, ale też po to żeby dowiedzieć się czegoś nowego o sobie i o innych. 
Zostałam wysłana do Narbonne (pl. Narbona), miasto na południu Francji, nad Morzem Śródziemnym (jednak na tyle daleko, że na pieszo miałam za mało czasu żeby podreptać i sprawdzić czy woda nadaje się do kąpania). Tym razem na cztery dni, od poniedziałku do czwartku. 
Dobrą decyzją było pojechanie w poniedziałek nieco wcześniej, żeby pospacerować spokojnie na mieście, bo trafiła mi się przyjemna pogoda. Przyjemnie było usiąść na ławce, w słuchawkach słyszeć Chan Chan i łapać Słońce, które grzało aż do jakiś 24 stopni. 
Początkowo byłam nieco sceptycznie nastawiona do przyjazdu za względu na to że ostatnio nie do końca wszystko dobrze się układa. Kilka czynników miało wpływ na moją ostatnio nie najlepszą formę i tą fizyczną, ale co ważniejsze i tą psychiczną. Właściwie już pierwsza rzecz ciśnie mi się na klawiaturę, te kilka dni uświadomiło mi przyczynę mojego humoru (sukces), którą na szczęście łatwo wyeliminować. Dobrze dowiadywać się o sobie takich rzeczy i uświadamiać sobie, że jest się zdolnym do zapanowania nad samym sobą (co nie jest do końca w stu procentach dla mnie jasne). Zaczęło się jak zwykle po woli z zawieraniem nowych znajomości i odkrywaniem kim są osoby, z którymi będę dzieliła następne cztery dni. Spośród 25 wolontariuszy, znałam czwórkę z seminarium arrival i jedną wolontariuszkę, bo mieszka niedaleko mnie i dzięki internetowi mogłyśmy poznać się już jakiś czas temu.
Tym razem byłam jedyna Polką (na seminarium we wrześniu była nas aż piątka), ale za to było sporo osób z Europy Wschodniej (co mnie bardzo ucieszyło), zatem miałam okazję poznać ludzi z Estonii, Słowacji, Czech i  Ukrainy. Skąd jeszcze? Bien évidemment,  z Włoch, Hiszpanii, Niemiec, ale też z Finlandii, Irlandii, Serbii, Belgii i Portugalii. Taka mieszanka do odkrycia. Oczywiście jest to za mało czasu, żeby zorientować się i lepiej poznać wszystkich. Te osoby z którymi udało mi się porozmawiać więcej i częściej były bardzo interesujące. Słuchałam i chłonęłam ich historie, obserwowałam też ich progres językowy (dwie osoby, które poznałam na pierwszym seminarium i które wtedy mówiły praktycznie tylko po angielsku - teraz mówiły tylko po francusku i widziałam jaką przyjemność im to sprawia, autentycznie klaskałam za to co zrobiły w tak krótkim czasie). 
Samo seminarium nie było tak jak pierwsze tłumaczone na angielski (mój angielski jest na tak słabym poziomie, że dla mnie nie miało to znaczenia). Więc a propos rozwoju mojego francuskiego poświęciłam dla siebie chwilę na cichy aplauzik. Fajnie było zauważyć, że potrafię bardzo dobrze przekazać uczucia dotyczące mojego projektu, opowiedzieć o nim ze szczegółami, wskazać to z czym mam problemy, ale też to nad czym pracuję i co udało mi się do tej pory dokonać. 
Zadziwiające było to, że spora część wolontariuszy wyraziła chęć zostania we Francji. Mi samej chodzi to cały czas po głowie (trzeba tylko znaleźć sposób przestać się bać), za to inny mają jakby więcej wiary w siebie. 
Przez cały ten czas miałam raczej wrażenie, że nie jestem zbyt dobrze przygotowana na podsumowanie tego co było, a co trudniejsze na zmierzenie się z tym co będzie. Finalnie korzystałam jak się dało, skupiłam się na poszukiwaniu rad i pomysłów dotyczących mojego projektu personalnego i czuję, że to był dobry ruch z mojej strony. Ćwiczenie dotyczące tego co planujemy zrobić nie wyjaśniło co prawda sytuacji w takim stopniu jakbym chciała (czemu po prostu nie mogę sobie wybrać czegoś z mojego kociołka pomysłów i rzucić się w to ze związanymi oczami? - no w sumie to nie wiem czemu), mimo to poruszyło te zwoje w mojej głowie i chyba zaczęło się coś tam dziać.  
Naturalnie czas gonił jak szalony, od ćwiczenia do myślenia, od energizera do przerwy, przez ranne wstawanie po oczekiwanie na kolacje. Wniosków pojawia się sporo, jeden z ważniejszych jest też najbardziej oczywisty : wykorzystać maksymalnie czas, który został. Taki wolontariat jest możliwy raz w życiu, drugiej takiej szansy nie będę miała. Jest dużo rzeczy, na których chciałabym się skupić, bardzo różnych rzeczy wiem, że z niektórych trzeba będzie niekiedy zrezygnować, albo ustalić inny priorytet, ale wiem też, że we wszystkim co robię potrafię dać siebie i  niezależnie od rezultatów, niezależnie od tego, czy uda mi się osiągnąć wszystko co sobie postanowiłam, będę dumna z siebie i z każdej mojej decyzji. Będę się też cieszyć z wszystkiego co mnie spotka, czy to dobre czy to złe. Trzeba uznawać każdą chwilę za unikalny skarb. 

Wszystko co mam i tak nie należy do mnie, a rzeczy, które wydają się ważne, tracą na znaczeniu po głębszym przemyśleniu






















w kolorze

i w czarno-bieli



Miks wolontariuszy: z Włoch, Hiszpanii, Finlandii, Irlandii, Niemiec, Bośni, Estonii, Czech, Słowacji, Ukrainy, Belgii, Portugalii no i z Polski. 



"Wszystkie miejsca poza człowiekiem to już nie są te miejsca. Jedyne miejsce człowieka jest tylko w nim. Niezależnie, czy jesteśmy tu, gdzie indziej czy gdziekolwiek. Teraz czy kiedykolwiek. Wszystko, co na zewnątrz, to jedynie złudzenia, okoliczności, przypadki, pomyłki. Człowiek jest sam dla siebie zwłaszcza tym ostatnim miejscem." z Traktatu...

2 komentarze:

  1. Alez tam ciepło !
    Chcę powiedzieć, że to piękne zdjęcia ;)
    Takie spotkania wolontariuszy mogą być bardzo budujące.
    Co do pozostania we Francji, zawsze, gdy o Tobie myślę, nie wyobrażam sobie byś chciała wrócić. Z tym strachem to jest tak, ze wiele z nas wie, ze jest naturalną składową wyzwań, ale mimo to często i tak nas paraliżuje....

    OdpowiedzUsuń
  2. tylko pierwszy dzień był taki ładny, później się pogorszyła pogoda, ale to południe więc i tak zawsze jest cieplej.
    Tak ten czas na zastanowienie się i podzielenie swoimi obawami i sukcesami jest jak najbardziej potrzebny podczas wolontariatu.
    Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.