Agen

Rano na dźwięk stukających kropel deszczu o moje okno miałam ochotę się zaurzyć pod kocem i nie wychylać swojego przydługiego nosa nigdzie dalej, ale, ale, umówione już jakiś czas temu spotkanie z Eliną, więc wstaję. Przecieram oczy. Próbuję ułożyć włosy. W zasadzie to chcę, żeby każdy kosmyk kierował się w inną stronę. Szybko szykuję placuszki jabłkowe z wiórkami kokosowymi i zalewam zieloną hebratę. Denerwuję się na komputer, a właściwie na siebie, bo zainstalowałam coś co sprowadziło z sobą dziesięć tysięcy innych niepotrzebnych gówien (putain merde). Ubieram jeansy, star warsową koszulkę i jak się później okazuje zbyt cienki sweter. I idę po bilet, żeby pokonać półtorej godziny w busie. Przy okazji mam dziwne wrażenie, że kierowca zbyt szybko wykonuje manewny na drodze przy nie zbyt sprzyjającej pogodzie. W myślach krzyczę, ej no jedziesz a u t o b u s e m nie osobówką i wieziesz ludzi a nie z i e m n i a k i. Dojeżdżam. Pozwalam sobie na przyjemne włóczenie się i odkrywanie nowego miejsca. Bez pośpiechu. Z dziecięcą ciekawością. We Francji to chyba w każdym mieście, każdej wiosce i mieścince znajdzie się coś wspaniałego i niepowtarzalnego do sfotografowania. Dziś padło na Agen. Nieco większe miasto niż Auch. W odwiedzinach u Fińskiej wolontariuszki. Tak. Po 11 spotykam się z Eliną. Spacerujemy, wymieniamy się doświadczeniami, uwagami i problemami jakie napotykamy na swoim wolontariacie. Po 15 żegnamy się. Ja zanurzam się stosach książek w jednej z miesjcowych księgarni. Dotykam delikatnie okładki, szukam wzrokiem czegoś co mogłoby mnie zainteresować. A jest tu dosłownie wszystko. I wracam. Czas jakoś tak powoli płynie, jeszcze 45 minut jazdy! A ja już bym chciała zagrzać wodę na wieczorną herbatę, zobaczyć jak wyszły zdjęcia. Jestem. Przez pierwsze pół godziny przeklinam komputer o mało go nie rozwalając. Tata przez skype uspokaja i mówi co zrobić. W przelocie życzę dziadkowi wszystkiego najlepszego z okazji imienin i widzę, jak kolejne osoby podają sobie telefon na którym widzą moją sfatygowaną twarz.
 Zmęczone powieki opadają ciężko. 
Dzień się kończy.


































Brak komentarzy

Obsługiwane przez usługę Blogger.